Najpierw wstęp: będę tutaj zamieszczać prace plastyczne, jak i te na polski (czyt. opowiadania), które według mnie są nawet niezłe. Na pierwszy ogień pójdzie moje opowiadanie na lekcję. Będzie to mit o Orfeuszu w narracji pierwszoosobowej (z punktu widzenia Orfeusza). Więc zaczynam:
Oto ja- Orfeusz. Jestem jednocześnie śpiewakiem, jak i królem Tracji. Zawsze uwielbiałem grać na mojej lutni. Nie wiem dlaczego wtedy wszystko się zatrzymywało. Rzeka przestawała płynąć, gałęzie drzew się obniżały, a dzikie zwierzęta siadały lub kładły się jak najbliżej mnie, jakbym je oswoił. Byłem szczęśliwy. Nie dlatego, że przepięknie grałem i śpiewałem, lecz dlatego, że posiadałem cudowną żonę - Eurydykę. Była ona hamadriadą tak piękną, że mężczyźni od razu się w niej zakochiwali, ja również... Eurydyka to wspaniała kobieta i niechętnie pozwalałem jej na opuszczenie pałacu do doliny położonej blisko królestwa. Chciałem ją zatrzymać tylko dla siebie, ale nie zniósłbym widoku smutnej żony. Pewnego dnia Eurydyka długo nie wracała. Zaniepokojony poszedłem jej szukać. Gdy byłem w drodze spotkałem spłoszonego mężczyznę. Z wyglądu przypominał mi znanego lekarza z królestwa - Aristajosa. Przekazał mi, że Eurydyka umarła. Moje serce złamało się słysząc te bolesne słowa. Wystraszony i lekko zdezorientowany odłożyłem lutnię i pobiegłem w stronę doliny. Nikogo nie zauważyłem, pewnie dlatego, że zbliżała się noc. -Czemu nie wziąłem ze sobą pochodni ? - przebiegły te słowa jednorazowo przez tłok wciąż przybywających myśli. Zacząłem nawoływać małżonkę, lecz odpowiadało mi tylko echo. Postanowiłem jutro, kiedy będzie już jasno, wznowić poszukiwania. Dzisiejszej nocy nie mogłem zasnąć. Wciąż nie potrafiłem uwierzyć, że moja ukochana odeszła i już nigdy nie wróci, chociaż... W tym właśnie momencie do głowy uderzył mi szalony i niebezpieczny pomysł - zejść do podziemia i poprosić o oddanie Eurydyki. Nie byłem przekonany co do tego pomysłu, przecież nie mogłem przewidzieć, jak zachowają się strażnicy. Następnego dnia, uzbrojony tylko w mój instrument, zszedłem do podziemi, prawie od razu napotykając przewoźnika Charona. Zacząłem grać pierwszy raz od wielu dni. Smutne tony pieśni sprawiły, że przewiózł mnie z ochotą za darmo. Następny był trzygłowy pies - Cerber, jednak nawet nie szczeknął słuchając dźwięków, które wydobywały się spod moich palców. Gdy bezpiecznie przekroczyłem bramę dzielącą mnie od boga zaprzestałem na moment grania dając moim palcom odpocząć. I nagle doszedłem do Hadesa. Był władczy i jednocześnie przerażający, a wokół jego tronu kręciły się patronki zemsty patrząc na mnie jakby chciały zabić i pożywić się moją krwią. Chwyciłem mocniej lutnię i zacząłem grać, wplatając zręcznie w muzykę słowa bólu i żądania. Bóg zgodził się, ale pod jednym warunkiem - do końca podróży nie mogę ani razu spojrzeć na żonę. Chcąc nie chcąc zgodziłem się, a Hades przywołał do siebie posłańca. Oświadczył, że ja będę szedł pierwszy, za mną pójdzie Eurydyka, a na końcu Hermes pilnując wszystkiego. Ruszyliśmy w drogę powrotną. U kresu podróżny zapragnąłem spojrzeć na ukochaną, chociaż przelotnie. Odwróciłem się i szybko powróciłem do pozycji wyjściowej, jednak to nie umknęło bystremu wzrokowi posłańca. Zagrodził drogę mojej małżonce, a ja sam wydostałem się na powierzchnię. Na próżno dobijałem się do bram piekieł, nikt nie raczył odpowiedzieć. Porzuciłem grę na lutni i śpiew, oddając się ciemności i rozpaczy, która mnie powoli otaczała. Teraz zrozumiałem, jaki głupi wtedy byłem. Mogłem nie spojrzeć. Mogliśmy się wydostać razem na powierzchnię i tam wieść dotychczasowe życie. Zmarnowałem jedyną szansę na odzyskanie ukochanej mi osoby. W moim sercu pojawiła się pustka, a wraz z nią ból i poczucie winy. Dostałem to, na co zasłużyłem. Zostałem sam.
I dotarliście do końca :3 Prosiłabym o szczerą krytykę, nie jestem (aż tak) wrażliwą osobą, która by się rozpłakała i od razu je odrzuciła, jak i również nie mam zakutego łba i coś do mnie dociera (przynajmniej powinno) :3 Poza tym - nie gryzę.
|